Iga Świątek zapowiedziała, że od przyszłego sezonu sama będzie decydować o swoim kalendarzu startów, bez oglądania się na listę obowiązkowych turniejów WTA. To przełomowa deklaracja, która może zmienić sposób, w jaki czołowe tenisistki planują swoje występy. Polka, znana z niezwykłej wytrzymałości, przyznaje, że dotarła do granic fizycznych możliwości.
Koniec z narzuconym kalendarzem
W 2024 roku Świątek rozegrała aż 76 meczów singlowych, więcej niż którakolwiek z jej rywalek w czołówce rankingu. Mimo intensywności sezonu, tylko dwa razy zakończyła rywalizację przed ćwierćfinałem. Teraz zapowiada jednak zmianę podejścia. – Nie będę już patrzeć, które turnieje są obowiązkowe. Ułożę kalendarz tak, jak uważam, że powinien wyglądać – mówi Polka. Jej decyzja to reakcja na coraz głośniejsze głosy o przeładowanym terminarzu WTA, który wielu zawodniczkom odbiera energię i zdrowie.
Fizycznie gotowa, mentalnie świadoma
Do Rijadu, gdzie rozgrywane są WTA Finals, Świątek przyjechała w świetnej formie. Po kilku tygodniach przerwy znów czuje świeżość – „Przekroczyłam swoje limity, ale fizycznie czuję się bardzo dobrze” – przyznaje. Pierwszy mecz z Madison Keys ma symboliczny wymiar: to właśnie z Amerykanką Polka rywalizowała na początku roku w półfinale Australian Open. Teraz, po dziesięciu miesiącach, obie ponownie spotkają się na kortach, tym razem w zupełnie innych okolicznościach i nastrojach.
Po Rijadzie – powrót do Polski
Świątek nie kończy sezonu na Bliskim Wschodzie. Kilka dni po WTA Finals zagra jeszcze w Gorzowie Wielkopolskim, broniąc barw Polski w Billie Jean King Cup. – Atmosfera w kraju zawsze daje mi energię. Cieszę się, że znowu wystąpię przed polską publicznością – mówi liderka reprezentacji. Dopiero potem pozwoli sobie na odpoczynek. Jej deklaracja o niezależnym planowaniu sezonu pokazuje, że nawet w świecie pełnym kontraktów i obowiązków, wciąż można wyznaczać własne reguły gry.